Thursday, March 12, 2015

Z dostawą do domu/Home delivery

Parę dni temu siedziałam sobie na lekcji u mojej 16-letniej uczennicy w domu, gdy usłyszałyśmy przejeżdżających sprzedawców gazu, na dźwięk których wszystkie psy w sąsiedztwie zaczęły wyć niczym do księżyca. Pomyślałam wtedy, że to świetny temat na post.

Otóż na wielu osiedlach na meksykańskich ziemiach w zasadzie możnaby przeżyc nie wychodząc z domu, bo wszystko, bez zamówienia, może zostać dostarczone do samych drzwi. Takie niezbędniki jak gaz (w który trzeba sie zaopatrzać na własną rękę, można kupować taki w butlach lub stacjonarny, w obu przypadkach jest on dostarczany do samych drzwi lub cysterny na dachu) i woda pitna (w 10-cio lub 20-litrowych butlach) można zakupić nawet kilka razy dziennie od przejeżdżających dostawców. Dodatkowo, w zależności od dnia i osiedla, regularnie pojawiają sie sprzedawcy na przykład jogurtów, tamales (typowego meksykańskiego smakołyku robionego na słono lub słodko, idealnego na śniadanie lub kolację), gotowanej kukurydzy, owoców i warzyw, lodów, a ostatnio pojawił sie u nas nawet pewnien pan proponujący sery. Oczywiście żadnego z robiących obchody nie sposób nie zauważyć bo albo nagminnie pukaja do wszystkich drzwi (nie bacząc na złowrogo szczekające psy, na przykład mojego) lub po prostu krzyczą ("GAAAAAAAAAAAAS" lub "AGUAAAA BONAFOOOOOOOOONT") na pól osiedla lub trąbiąc klaksonem, tudzież trąbką. Zaznaczyc tu trzeba, że dźwięk każdego z tych klaksonów jest inny, aby od razu wiadomo było kto z czym jedzie lub idzie. Również śmieciara ( zarówno taka oficjalna z urzędu miejskiego jak i "piracka") ma swój specjalny gong, którym oznajmmia przybycie (nie ma zwyczaju stawiania wspólnych kontenerów na smieci w Meksyku, odpadki trzeba oddac bezpośrednio śmieciarzom, oczywiście o jakiejkolwiek segregacji smieci nie ma mowy, smieciarze robią to czasem na własną rękę bo np. kartony i plastikowe butelki można sprzedać).

Wszystko to jednak biją na łeb i szyję jednostki zajmujące sie skupem złomu i starych materacy. Nie wiem czy oni wszyscy się jakoś umawiają, ale maja to samo nagranie, które puszczaja przez megafon i które dźwięczy w uszach przez dłuższy czas ("Colchoneeeessssss!! Estuaaaaaas!!! Lavadoraaaaaas!!"). Mój 6-latek ma niezły ubaw i potrafi przez pół dnia imitować "panią od złomu" i śmiać się do rozpuku. Zwykle gdy robi to w towarzystwie swych rówieśników to cała gromadka zaczyna to samo chórkiem.

Czasmi jest to trochę denerwujące (moje psy maja zszargane nerwy bo ciągle musza sie budzić, żeby obszczekac drzwi, a poza tym dostawcy potrafią juz o 6 rano być pod oknem), ale przyznac trzeba, że też jest wygodne, wody nie trzeba dźwigać, gaz dostarczą, to jakieś smakołyki dostarczą, to jakaś kolacyjka  się trafi.

To samo dzieje się na przyklad na plaży, człowiek nie musi nawet palcem ruszyć, wystarczy miec przy sobie trochę grosza i zaraz podwieczorek sam przywędruje, za pamiątkami z wakacji tez nie trzeba chodzić bo "stragany" same podchodzą.

Biznes to biznes, nieprawda?

..................................................................................

A couple of days ago I was giving a class to my 16-year-old student at her place when we heard the gas sellers passing by  and yelling, to which all the dogs in the neighbourhood started howling as if to the moon. I thought that this is a nice topic for a post here.

In many Mexican neighbourhoods one could basically survive without leaving home as everything can be delivered straight to the door, even without being ordered. Some necessary things like gas (in Mexico one needs to get their own gas in a small tank or from a cystern, if you have a big tank installed; in both cases gas is delivered straight to the door) or drinking water (in 10 or 20-litre bottles) can be purchased even a couple of times a day. Apart from these, depending on the day and area, one can get a door-to-door yoghurt, tamales (typical Mexican sweet or salty snack, perfect for breakfast or dinner), boiled corn, fruit, vegetables, ice creams and recently we´ve even had a guy offering us cheese. Of course, it is impossible not to notice any of the sellers as they knock to the door (not worrying about the bloodthirsty dogs barking on the other side, especially mine) or just yell (¨GAAAAAAAAAAS!!!!¨ or ¨AGUAAAAAAA BONAFOOOOOOONT¨) honking or using some kind of a trumpet so the whole neighbourhood hears them. I need to emphasize that each and every sound is different so everybody knows exactly who is coming and what´s being sold. Also the garbage truck (the official one from the town hall as well as the illegal one) have their own special bell which it used to announce its arrival (there are no common garbage containers here, you need to give your trash directly to the garbagemen, of course there is no garbage segregation, the people who collect it at times separate catrons and plastic bottles as sometimes they can still sell them).

All of the above, however, is nothing compared to the people who collect junk and old matresses. I´m not sure whether they have some kind of a deal but they use the same recording through a megaphone, which stays in one´s head for hours afterwards (¨Colchoneeeeeessss!!! Lavadoraaaaaas!! Estufaaaaaassss!!¨). My 6-year-old has a lot of fun and can imitate ¨the junk lady¨ for a half of the day and laugh. Usually when he does it in the company of some friends, they all start the same like a choir.

Sometimes all of it can be a bit annoying (my dogs get stressed out as they have to wake up pretty often to bark at the door, besides, some sellers can be under the windows even at 6 a.m. already) but I have to admit it is pretty comfortable to have stuff delivered, I don´t need to carry the heavy water, the gas is here when I run out of it, some snacks are always welcome as well.

The same happens, for example, on the beach. One doesn´t have to move a muscle, you just need to have some cash on you and everything comes by itself: a snack, lunch, even souvenir stands.

Business is buisiness, right?





Saturday, January 10, 2015

Zima w Meksyku

Winter in Mexico


Jednym z głównych powodów, dla których turyści masowo napływają do Mekyku jest tutejsze rzekomo wieczne lato. Owszem, na wybrzerzach pogoda do plażowania jest jaknajbardziej odpowiednia przez cały rok, ale większość Meksykaów mieszka w nieco wyższych partiach gór. Na przyklad stolica znajduje sie na podobnej wysokości co nasze rodzime Rysy. Miesiące zimowe nie należą więc, powiedzmy sobie, do najcieplejszych. I taką  właśnie zimową aurę mamy juz od Świąt. Temperatura spada do kilku stopni powyżej zera, a słońce złudnie wygląda zza chmur, nie dając zbyt dużo ciepła. Wiem, wiem, to nic w porównaniu z dwudziesto-, trzydziestostopniowymi mrozami w Europie czy Kanadzie, tyle, że my tu nie mamy centralnego ogrzewania i jak na dworze jest 5 stopni przez kilka godzin, to w domu jest niewiele cieplej. Taka zwykła czynność jak kąpiel staje sie nagle nie lada dylematem. Oczywiście można nabyć grzejnik elektryczny, ale meksykańskie okna są ogólnie tak nieszczelne, że trzebaby sie do tego grzejnika przykleić niczym kot. 

Zimowa moda, mimo że tempera tu raczej nie spada poniżej zera, przypomina bardzo jednak tą europejsko-kanadyjską. Kozaki z puchem w środku, puchowe kurtki, czapki kojarzone najczęściej z Syberią, szaliki i rękawiczki rodem z Grenladnii. Często się zastanawiam, jak przeciętny Meksykanin poradziłby sobie podczas grudniowo-styczniowej wycieczki na północ i przypomina mi się wtedy mój drogi małżonek podczas swej pierwszej wizytyw Polsce. Było to w styczniu, i akurat trafił na 20-stostopniowe mrozy. Był oczywiście zaopatrzony w typowy dla meksykanów zimowy zestaw garderoby, ale zamarzał nam na oczach. Poratował się troche kalesonami (dzień pierwszy: "W życiu tego dziwactwa nie założę!", dzień drugi: "Daj mi te śmieszne gacie, zobaczę, czy są mi dobre..."), ale i tak było mu chyba dużo zimniej niż wszystkim dookoła. 

Ja za to na codzień słyszę, że na pewno nie jest mi zimno, bo jestem przyzwyczajona do polskich klimatów. Otóż nie, nie jestem przyzwyczajona do 15 stopni w domu i krzątania się w trzech swetrach po domu. W Meksyku chodzenie po domu w kurtkach jest zupełnie normalne. Ja jednak wolę te moje 3 swetry.

..............................................................................................

One of the main reasons so many tourists visit Mexico every year is Mexian supposedly eternal Summer. Indeed, on the coasts the weather is great for sunbathing all year round, but most of the Mexicans live in a bit higher areas. Mexico City and Mexico State lies on around 2300 meters above the sea level so Winter months aren't as warm as it might be expected. So, we have had this kind of cold weather since Christmas already. The temperature drops to only a couple od centigrades above zero and the sun seems to be here but doesn't really give much warmth. I know, I know, it is nothing compared to northern European or Canadian climate, but here we don't have central heating so if there are 5 degrees outside for a couple of hours, it's not much warmer inside. A simple activity like taking a shower becomes a real dilemma. Of course, one can get an elecrtical heater but the Mexican windows aren't much air resistant so one would have to hug the heater, just like cats do. 

WInter fasion, even though the temperature rather doesn't fall below zero, pretty much reminds the Canadian and Nothern European one: boots with fur on the inside, puffy jackets, caps typical for Siberia, scarfs and Groenlandic mittens. I often wonder how an average Mexican would survive a December-January trip to northern Canada, for example. And then I think of my dearest husband on his very first trip to Poland. It was a January and he happened to arrive just in the middle of a 20-below-zero period. Of course, he had the typical Winter kit mentioned above but still, he seemed to freeze pretty fast. He got a bit better with long johns on (day one, "I'm not wearing these silly things!", day two, "Where did you put them? I'll see if they fit me..."). However, he still suffered more than everyone else around. 

I, on the other hand, hear on a daily basis that for sure I am not cold as I am used to really low temperatures due to being Polish. Well, I don't in fact, I am absolutely NOT used to wearing 3 sweaters at home. In Mexico wearing jackets at home is quite normal though. I, however, still prefer my 3 sweaters.

Saturday, November 1, 2014

Dzień Zmarłych/The Dead´s Day

Coraz więcej Meksykanów obchodzi Amerykański Halloween. Święto to (nie jestem pewna czy te obchody można nazwać "świętem") cieszy się popularnością zwłaszcza wśród dzieci, które mają szansę się obłowić w słodycze i pieniądze. (Ciekawostką jest fakt, że brak wiedzy na temat kultury sasiada z północy prowadzi do tego, że dzieciaki chodzą po ulicach z "dyniowymi"  lub "diabelskimi" pojemniczkami zarówno 31 października, jak i 1 i 2 listopada, bo Dzień Zmarłych przypada w Meksyky właśnie 2 listopada).

Mimo jednak tego "napływu wpływów" ze Stanów Zjednoczonych, Meksykanie ani myślą zapomnieć o swoich własnych tradycjach. Jednym z najpiękniejszych świAt meksykańskich jest właśnie Dzień Zmarłych, jak juz wspomniałam , obchodzony 2 listopada. Nie jest to święto smutne, gdyż Meksykanie wierzą, że właśnie tej nocy nasi zmarli krewni wracają na ziemię i składają nam wizytę. A że jest to naród nadzwyczaj gościnny, nie pozwoli aby goście byli głodni. Przygotowują więc specjalny poczęstunek dla przybyłych zmarłych, zwany "ofrendą". Jest to najczęsciej niewielki stolik, ozdobiony wizerunkami czaszek (z papieru a także takich jadalnych z cukru i czekolady) i kwiatami albo samymi płatkami kwiatu o nazwie ¨xempasuchitl¨. Na tak ozdobiony stół kładzie się owoce, na które akurat jest sezon, czyli najczęściej; guayabe, pomarańcze, mandarynki, trzcinę cukrowa (czy to owoc??). Oprócz tego słynne meksykańskie tamales, czyli przysmak z masy kukurydzianej z nadzieniem, gotowany w liściach kukurydzy, i specjalnie na tą okazję robiony Chleb Zmarłych. Można też dodac jakieś przysmaki, w których lubowały się konkretne osoby, na przykład jak był jakiś wujek/alkoholik, to sie dla niego stawia butelkę tequili (bo skoro i tak nie żyje, to mu przecież nie zaszkodzi), dla palacza-papierosy. Często układane są też zdjęcia zmarłych członków rodziny.

Zwykle również w szkołach i w wielu publicznych miejscach stawiane sa ofrendy, prawdziwym majstersztykiem w tej dziedzinie jest misato Morelia w stanie Michoacan. Tam właśnie najwięcej turystów pojawia się na przełomie października i listopada, aby podziwiać wielkie i piękne ofrendy. Takie ofrendy składają się nie tylko z samego stołu, ale dookola posypane są i ułożone w piękne wzory kolorowe płatki kwiatów i ziarna. Jest z nich równierz usypywana ścieżka dla zmarłych, aby łatwiej mogli trafić na poczęstunek.

Piękne świeto, prawda?

Chleb Zmarłych/The Dead´s Bread






Kilka bardzo amatorkich zdjęc typowych ¨ofrend¨/Some really amateur photos of typical ¨ofrendas¨:





Krótkometrażowy film świetnie oddający atmosferę Dnia Zmarłych/A short movie that shows the atmorphere of the Dead´s Day:

Dia de Muertos

.................................................................................................


More and more Mexicans celebrate the American Halloween these days. This celebration is popular especially among children, who get the chance to get some sweets and money (what´s interesting here is that the lack of knowledge about the culture of the northern neighbours causes that kids in Mexico go trick-or-treating on October 31th and also on November 1st and 2nd, as the Mexican Deads´Day is on the latter).

However strong the influences from The United States are, Mexicans will never forget about their own traditions. One of the most beautiful celebrations in Mexico is the mentioned above Dead´s Day, on November 2nd. It is far from being a sad day as the Mexicans believe that this special night our late family members come down to earth to pay us a visit. And since they are a VERY hospitable nation, they can´t let their guests starve. They prepare a special snack corner for their visitors and call it ¨ofrenda¨. Usually it is a table decorated with paper, sugar or chocolate skulls and petals of a flower called ¨xempasuchitl¨. They offer their guests different kinds of seasonal fruit like guayabas, oranges, tangerines or sugar cane (not quite sure if it is a fruit though...). What can´t be missed are also the famous ¨tamales¨ (a treat made of corn flour with filling, boiled in corn leaves) and a special for this occasion Dead´s Bread. Some special treats can be addes too for some particular family members, for example if there was an uncle who was an alcoholic or a heavy smoker - why not offer him a bottle of tequila or a packet of cigarettes-he´s dead anyway, it won´t harm him. Some people expose their late relatives' photos among the decorations.

¨Ofrendas¨ are often set also in schools and other public places. The real professional in this field is the city of Morelia in the state of Michoacan. This is where crowds of tourisits head to at this time of the year to see the big and outstanding ¨ofrendas¨. These ones consist not only of the table itself but also the space around them is decorated with colorful petals and grains that are formed in patterns and pictures. They also form a path for the Dead so they can easily find the way to their treats.

Beautiful tradition, isn´t it?


Thursday, October 30, 2014

¨Nic się nie stało¨/ ¨Nothing happened¨

Dziś po raz kolejny zalała mnie krew. Po odebraniu dziecka ze szkoły, wracamy do samochodu a tu widzę, że jakiś dureń mnie zastawił. Stał cały rządek samochodów, a on akurat zastawil mnie. (Dobra, tak zwane moto-taksowki zastawiły cała resztę, jak zwykle, ale ich kierowcy stoja obok i jak widzą, że ktoś będzie wyjeżdżał to zaraz się usuwają). Rozglądam się, ale nikogo, kto by wyglądał na właściciela nie widać. Wściekła jak osa sadowię dzieciaka na tylnym siedzieniu, otwieram wszystkie okna, bo żar sie leje z nieba, i nabuzowana czekam. W szkole akurat odbywał się halloweenowy festiwal, który dobiegał właśnie końca wiec było duże prawdopodobieństwo że zaraz facet/babka się zjawi. Stoję tak sobie już z 10 minut, i zaczynam sie już zastanawiać czy nie zafundować koledze odholowania. No ale nagle widzę, że jakiś facet stoi za ogrodzeniem boiska i sie na mnie patrzy. Pytam się, czy to jego samochód, a ten pyta zdziwiony, czy chcę wyjechać. Tym to juz mnie zupełnie rozbroił, więc pytam czy to nie jest jasne, skoro stoję przy otwartych drzwiach samochodu i się rozglądam. Facet więc się pyta, czy już teraz, w tej chwili bedę wyjeżdzać i czy dziecko jest już w samochodzie gotowe do odjazdu. Dobrze, że było między mani ogrodzenie, bo bym mu chyba w r... gębę przyłożyła... Facet za chwilę się pojawia i przestawia samochód z miną jakby mi właśnie wyświadczał wielką przysługę.

Ot, typowy przykład meksykańskiego ¨ja mam czas, spoko, nic się nie stało¨.

....................................................................................................

Today again my nerves were endangered. After picking my son up from school and getting back to the parking lot, I noticed someone apparently with half/brain had blocked me. There was the whole row of cars but he blocked ME. (Alright, the moto-taxis had blocked all the other ones but the drivers are there on the spot to move whenever someone wants to go out). I turned around but nobody who´d seem as an owner was there.Getting really mad, I sat the kid on the back seat, opened all the wondows and started waiting. There was a Halloween festival at school, that was about to finish so I assumed the owner would appear soon. After 10 minutes I started to consider calling a towing car. Well, I finally spotted a guy behind the school fence staring at me so I asked him if it was his car. He asked if I was going to leave-well, OF COURSE I WAS! I was standing there, with my door open and looking around, was I on a picknik? But the guy still asked if I wated to leave immediatly, at the very moment, if my kid was already in the car ready to leave... That really made my eyes as big as coconuts and my nerves about to explode. Good the fence was between us as I´d have probably hit his face. Anyway, he appeared next to his car after a short moment and moved it with a ¨I´ve just did you a big favor, you owe me one¨ face.

A typical example of a Mexian ¨I have time, take it easy, nothing´s happened¨.

Monday, September 29, 2014

Dzień Niepodległości/The Independence Day

Wrzesień się kończy, na północy zaczyna się piękna, złota jesień, a w Meksyku jedyna róznica między latem i jesienia jest taka, że kończą się codzienne ulewy. W Polsce wrzesień kojarzy sie przede wszystkim z powrotem do szkoły, a w Meksyku - z Dniem Niepodległości. Jest to wielka feta w całym kraju, bo Meksykanie są wielkimi patriotami. Jest to dosyc ciekawe zjawisko, bo doskonale zdają sobie sprawę nie tylko z defektów organów rządzących w swym kraju, ale także ze swoich własnych niedoskonałości, często można usłyszeć: "Jesteśmy skorumpowani", "jeździmy jak wariaci", "jesteśmy mało zorganizowani" itp. Mimo wszystko, jednak uważają się za najwspanialszy naród na świecie i patriotyzmu mogłoby im pozazdrościć wiele narodów, śmiem twierdzić, że z Polakami na czele.

Dzień Niepodległości oficjalnie przypada na 16 września, jednak całe świętowanie przypada na 15. Wiele szkół, firm i biur tego dnia albo nie pracuje, albo kończy pracę wcześniej. Meksykanie uważają, że każda okazja jest dobra do napicia się tequili, a Dzień Niepodległości to chyba ta nich najważniejsza. Kluby i dyskoteki pękają w szwach, kto woli spokojniejsze klimaty, spotyka się za znajomymi w domach, a ci co mają siłę, wychodzą na ulicę. W stolicy na "zócalo", czyli placu głównym zbierają się tłumy aby o godzinie 23 razem z obecnym tam prezydentyem wydać słynny okrzyk "VIVA MEXICO" i ogladać fajerwerki.

W tym dniu nie mogłoby zabraknąć oczywiście akcentu kulinarnego. Daniem specjalnym na tą okazję są "chiles en nogada", czyli papryczki chili ¨poblano¨ nadziewane mięsem mielonym, polane sosem ze śmietany, oraz posypane owocem granatu i pietruszką. Każdy składnik symbolizuje jeden z trzech kolorów flagi meksykańskiej, można więc rzec, iż jest to iście patriotyczne danie. 

A oto ono:



September is about to end and in the north the beautiful, gold Autumn is statrting. But here in Mexico the only difference between Summer and Autumn is that the daily downpours slowly cease. In Poland September is associated mainly with going back to school, but in Mexico - with the Independence Day. It is a big day as Mexicans are big patriots. It is quite an interesting phenomena, as they are pretty aware of the defects of their governors as well as their own imperfections. You can hear quite often from them, ¨we´re corrupted, ¨we are crazy drivers¨, ¨we´re disorganized¨,etc. In spite of that, they see themselves as the most wonderful nation in the world and I think many other nations could envy them their patriotizm, I dare say, the Polish as the first ones in line.

The Independence Day is officially written in the calendar on September 16th but all the celebrations take place on the 15th. Many schools, companies and offices closes up completely or finish work early that day. Mexicans claim that every reason is good to have some tequila but the Independence Day is the most important one. Clubs and discos are full on September 15th, those who prefer calm celebrations meet up at homes with friends and family and those who wish, go outside or to the Mexico City´s main squiare - ¨zócalo¨, to meet the president there and at 11p.m. scream the traditional ¨VIVA MEXICO¨ and watch fireworks.

Of course, we can´t forget about the food. The special Independence dish in Mexico is ¨chiles en nogada¨, which are chilis called ¨poblano¨, stuffed with ground meat, served with cream sauce, pomgranate and parsley. Each ingredient symbolizes one of the three colours of the Mexican flag, so we can say, it is a truly patriotic dish:) 

And here it is:




Friday, September 5, 2014

Jedzenie (część 2)/Food (part 2)


Długo zajęło mi przyzwyczajanie się do jedzenia rękoma. Podczas gdy w Polsce dłubiemy w talerzu sztućcami próbując nałożyc sobie odpowiednią ilość obiadku na widelec, tutaj widelec (choć częściej chyba łyżka) jest tylko pomocą do nakładania sobie wszelkiego jadła w tortille. Pamiętam moje pierwsze tacos w pracy, zabrałam się do nich z nożem i widelcem, miny moich współpracowników wyraziły wiecej niż wybuch śmiechu. Wtedy to właśnie zostało mi wyjaśnione, że jestem w Meksyku, a tutaj je się rękoma bo tak wygodniej. Po jedzeniu rąk za to się nie myje-wytarcie ich w papierową serwetkę w zupełności wystarczy.

Meksykańska kuchnia słynie oczywiście z tego, że jest bardzo ostra. Wystepuje tu nieskończona ilość papryczek chili, od tych łagodnych po wysyłające swą pikantnością w kosmos. Na miejskim rynku można dostać oczopląsu od tylu ich rodzajów, a ja chyba nigdy juz nie nauczę się które do czego się dodaje. Ja nie przepadam za ostrymi potrawami, więc od samego początku przed każdym posiłkiem nauczyłam się pytać czy jest ostry ("pica?") Najczęstsza odpowiedź brzmiała "no pica" albo "pica poquito" (troszeczke ostre), ale okazało się, że to co dla Meksykanów "no pica" dla mnie jest ostre, ale do zniesienia, a "pica poquito" sprawiało, że miałam ochotę wypić pół Wisły niczym Smok Wawelski (do dziś nie posmakowałam niczego, co "pica mucho", czyli jest bardzo ostre). Koledzy z pracy często mnie podpuszczali, albowiem reakcja na takie "naczilowanie" jest dosyć zabawna: człowiek robi się czerwony jak rak, zalewa się potem a rozbieganymi oczyma szuka najbliższej szklanki wody (o którą nie jest łatwo, bo najpopularniejszymi napojami do posiłku jest tu cola lub inny napój gazowany, a te nie sprzyjaja złagodzeniu takiego palenia w ustach). Muszę przyznać, że przez te 10 lat nauczyłam się jeść nieco ostrych potraw, ale te najostrzejsze zostawiam dla rodowitych Meksykanów, a idąc do restauracji o sos prosze w osobnym naczyniu.

(Na dole 2 iście meksykańskie tacos de chorizo)

.....................................................................................................................................

It has taken me a longer while to get used to eating with hands. While in Poland we mingle with cutlery in our plate, here a fork (or more often a spoon) serves mostly to put the stuffing into a tortilla to make a taco. I remember my first tacos at work. I started eating them with a knife and fork, the faces of my colleagues expressed more than a burst of laughter. I was explained then, that ¨we are in Mexico, here we eat with hands as it is easier¨. And after eating, we don´t wash our hands, cleaning them with a napkin is enough.

Mexican cuisine is, of course, famous from being spicy. One can find a neverending range of chilli peppers, from not spacy at all to sending-you-to-the-outer-space spicy. At any local marketplace one can get crazy from all kinds of chilli peppers and I guess I will never learn which ones go with which kind of food. I´m not too keen on spicy dishes so since the very beginning I have learnt to ask before every meal if the food is spicy (¨pica?¨). The most common answer is ¨no pica¨ or ¨pica poquito¨ (a bit spicy), but it turned out that what for the Mexicans is ¨no pica¨ is, in fact, spicy but bearable for me but what is ¨pica poquito¨ made me want to drink a river (till now I haven´t tasted anything that ¨pica mucho¨, that is really spicy). My dear colleagues used to make fun of me as a reaction to such a spicy food  is pretty funny, you become as red as a lobster, you sweat and you desperately look for water with your crazy and wild eyes (and water isn´t an easy treat as the most popular drinks that keep companion to meals are coke or other sodas, and these aren´t too helpful when your mouth gets so hot). I have to admit, though, that during these 10
years I have learnt to eat some spicy dishes but I have left those really spicy ones to the real Mexicans and when I go to a restaurant, I ask for my spicy sauce to be served separately.

And here are some yummy tacos de chorizo:


Monday, August 25, 2014

Droga do szkoły/Our way to school

Tydzień temu zaczął się kolejny rok szkolny, więc znowu codziennie, parę minut przed 8 rano wiozę mojego pięciolatka do szkoły. Jest to dla mnie nie lada stres z samego rana, bo mimo, że droga jest raczej krótka (10-15 minut), to rzadko kiedy coś lub ktoś nie zajdzie mi za skórę.

Aby dotrzeć do szkoły mojego syna, musimy przejechać między innymi kilkudziesięciometrową ulicę, na której jest gimnazjum. Jest to niełatwe zadanie, bo rozpoczynający lekcje również o 8 gimnazjaliści, mimo obszernego chodnika, poruszają się na całej szerokości ulicy, zostawiając miejsce na przejazd najwyżej rowerzyście. Trąbienie, jak się przekonałam, nie przynosi tu żadnych rezultatów bo nawet jak się jedna grupka rozejdzie, to za nią stoi lub idzie spokojnym krokiem następna. Tak więc do końca ulicy, przy szczęściu, docieramy w tempie spacerowicza. Bo zwykle napotykamy również inne przeszkody, jak na przykład parkujące taksówki. Taksówkarze, podobnie zresztą jak w Polsce, przeginając jedynie trochę bardziej, myślą, że ulice należą tylko do nich i parkują sobie tam, gdzie im akurat najwygodniej, czyli na środku ulicy. Jeśli na Twojej drodze pojawi się tylko jedna, może uda Ci się ją ominąć, ale jak jadąca z naprzeciwka również zatrzyma się dokładnie obok tej przed tobą (no bo z jakiej racji podjechałaby kilka metrów dalej, żeby można było przejechać) to trzeba stać, aż łaskawie pasażerowie wysiądą (nieraz szukając drobnych jeszcze przez kilkanaście sekund) i taksówka odjedzie. 

Przejazd utrudniają również dziury jak po komecie ozdabiające meksykańskie ulice (wierzcie mi, polskie mini dziurki na polskich ulicach to tutaj "pikuś"). Trzeba "dzielić się" tą mniej podziurawioną stroną z samochodami jadącymi z naprzeciwka, bo wpadnięcie w taką "studnię" może zakończyć się nieciekawie dla auta. 

Dziś poniedziałek, dzień wyjątkowy, bo ze względu na nielegalny (lecz oczywiście "dogadany" z władzami) rynek kilka ulic zostaje zastawionych straganami (moja koleżanka mieszkała kiedyś przy jednej z nich i miała bardzo utrudniony wyjazd samochodem, pogodziła się jednak z tym, bo ¨to Meksyk i nic nie da się zrobić¨). W związku z powyższym, w poniedziałki obieramy inną drogę. Tu natomiast utrudnienie jest nieco inne, a mianowicie ulica jest wąska, w sam raz jednak aby wyminęły się 2 samochody. Jednak nie jest to takie proste bo po obu stronach zwykle zaparkowane są samochody. Trudno jest je wyminąć bo z naprzeciwka też jadą, a zaparkowane auta nie stoją z jednej strony, o nie! To by było zbyt proste. Zaparkowane są po obu stronach, nie na tej samej linii jednak, co teoretycznie daje szansę je powymijać. Trzeba więc jechać zygzakiem, zwalniając co chwilę żeby się dobrze "wpasować", lub zatrzymując się, aby przepuścić auta z przeciwnej strony, tudzież pogimnastykować się nieco przy kierownicy gdy napotka się autobus.

Suma sumarum, z domu trzeba wyjść zawsze nieco wcześniej, bo nigdy nie wiadomo jakie niespodzianki czyhają po drodze. A czyhają różne, ta historia to dopiero początek moich opowieści o kierowcach w tym pięknym kraju;)

.................................................................................

We started a new school year last week. So again, every day a couple of minutes before 8 a.m. I drive my 5-year-old to school. It´s a pretty stress for me from the very morning as even though the drive is rather short (10-15 minutes), it is not uncommon that something or someone annoys me. 

In order to get to my son´s school,among others, we need to drive through a maximum 100 meter-long street where a junior high school is located. It is not an easy task whatsoever as the students, who also start classes at 8, occupy the whole width of the street (in spite of having a relatively wide sidewalk), leaving space maybe for a cyclist. Hooting, as I have learnt, won´t help as even if one group of teenagers makes space, there is another one, walking in their leisure pace behind them. Therefore, we reach the end of the street, if we´re lucky enough, in a walking pace, because we usually face other obstacles as well, for example parked taxis. As the taxi drivers here, similar to the Polsih ones, just with more arrogance, assume the streets are theirs and park wherever it is most convenient for them. And is usually in the middle of the street. If you happen to come across only one of them in front of you, you might be lucky and overtake it swiftly, but if there is one coming from the opposite direction and it also stops, just next to the one in front of you (why would it stop a couple of meters away so you could pass?), you need to have enough patience to wait till the passangers get down (often still taking many seconds to look for change to pay for their ride) and only then the taxi moves and you shall eventually pass.

Passing the area, you also come across other type of obstacles: the holes, big as if made by a comet, that decorate the Mexican streets (believe me, Polish holes are nothing compared to these ones here). You have to ¨share¨ the less holed side of the street with the cars that come from the opposite side as falling in this kind of ¨well¨ might finish tragically for your car.

Today is Monday, a ¨special¨ day as our way changes a bit due to the illegal (but ¨arranged¨ with the authorities) market that is set up on a couple of streets and one shall not pass with a car due to the stands (one of my friends used to live in one of those streets and she had difficulties to take her car out or in but she just accepted it and ¨it is Mexico, and there was nothing you can actually do about it¨). Due to the circumstances mentioned, on Mondays we take another route. Here the obstacles are slightly different, though. The street is rather narrow but wide enough for 2 cars to cross. One would think ¨oh, great¨ but it´s a big NO again. The problem is the cars that are parked again. On both sides, not next to one another, luckily, but still, you need to zig-zag and slow down to overtake them and fit, once in a while there is need to stop to let the cars from the opposite side pass. Besides, you get some good exercise with the steering wheel when there is a bus coming!

Suma sumarum, we always need to leave home a bit earlier as you never know what surprises we might face on the road. And there is a wide variety of them, this episode was only the beginning of my story about Mexican drivers;)